czwartek, 15 września 2016

[4] Z Innej Beczki: Braxar Brauerei i Durst Malz



Braxar Brauerei i Durst Malz

Dziś podzielę się z Wami kilkoma swoimi przemyśleniami dotyczącymi mojej pracy w browarze i w słodowni. Długo zbierałem się do napisanie tego tekstu, ponieważ potrzebowałem trochę czasu by ochłonąć i na spokojnie zamknąć ten ciekawy okres w moim życiu.
 


Jak wiecie na początku lipca wybrałem się do Bruhsal. Malownicza niewielka miejscowość położona w Niemczech w landzie Badeni i Wirtenbergii. Celem mojej wyprawy była słodownia Durst Malz i Braxar Brauerei, gdzie miałem spędzić większość swojego wolnego czasu. Durst i Braxar to miejsca, które na początku miały być dorywczą pracą
w czasie wakacji. Praca legalna, czysty zarobek – idealny dla studenta. Niebawem okazało się, że mój znajomy, który mnie wkręcił do pracy, załatwił mi również możliwość zrobienia praktyk w obu tych miejscach. Tak więc mój bezstresowy, wolny od nauki i czysto zarobkowy wyjazd zamienił się w coś więcej.
Załadunek 350 ton jęczmienia do silosa zwanego garnkiem.
Zrobienie praktyki i to trwającej lekko ponad półtorej miesiąca to bardzo to naprawdę dar z nieba, ponieważ monotonna praca przy taśmie pakowniczej czy nalewaku zamieniła cały pobyt w pracę w wielu punktach i ciągłą naukę.
Standardowy dzień wyglądał następująco: O godzinie 6:50 rozpoczynamy pracę. Podział zadań i podział na grupy. Gdy już każdy wiedział co i jak o 7:00 ruszaliśmy do roboty.
 I tak to trwało do 9:00 kiedy wybijała poranna przerwa. Szybkie śniadanko, kawka i o 9:30 znowu na plac do dalszych zajęć. Tak pracowaliśmy do 12 kiedy mieliśmy dłuższą przerwę na obiad. Zazwyczaj dojadało się to, co zostało ze śniadania i otwierało się piwko. A jakie? O tym w innym wpisie bo było tego naprawdę sporo. Potem o 13 wracaliśmy do pracy i zmagaliśmy się z pracą aż do 16, którą wybijał zegar. Każdy ruszał na stację, by wrócić do domu. 
Tak wyglądało od poniedziałku do czwartku. Piątek natomiast był dniem, kiedy mieliśmy tylko jedną przerwę o 9, ale w zamian pracowaliśmy tylko do 13:30.
Ja natomiast, co by nie mieć za dużo wolnego czasu, pracowałem na drugiej zmianie w browarze Braxar. Były to 3 dni w tygodniu,najczęściej środa, czwartek i piątek. Zaraz po pracy leciałem  tam ze swoim szefem, gdzie również czekały na mnie różne zadania.
Skoro o zadaniach mowa to i tu, i tu było ich naprawdę sporo.
Słodownia to miejsce niekończących się nowych zadań. Miejsce, gdzie trzeba wiecznie sprzątać i wiecznie coś zamiatać. Jak mówiłem przez ten czas przewinąłem się w przez wiele stanowisk, takich jak linia pakowa, silosy, laboratorium, biuro, księgowość, czy wszystkie miejsca, w których przeprowadzane są procesy związane z produkcją. Miałem też szczęście, bo dość często pracowałem w zespole nazywanym Teamem Alfa, czyli ekipą złożoną
z cudzoziemców w 90% z krajów „bloku wschodniego”, która to dzień w dzień miała podobne zadania, ale w innej części słodowni. Kiedy byłem z nimi w pracy zazwyczaj pakowaliśmy słód od 25 kilogramowych worów, które następnie były układane na paletach
i opisywane, gdy przyjechał kontener lub ciężarówka pakowane na pakę. Dziennie potrafiliśmy pakować po 25-40 ton różnych gatunków słodu. Durst Malz jest jednym

z największych zakładów produkujących słód i zapatruje takie browary jak Löwenbrau, Bitburger czy japońskie Kirin. Pod szyldem Dursta można znaleźć takie słody jak: Pale Ale, Monachijski (w trzech barwach) , Pilzneński, Wiedeński, Caramunch, palony, karmelowy jasny i ciemny, wędzony, kwaśny, melaidynowy i pszeniczny.
            Największą zmorą, która prześladowała każdego z nas podczas pracy, to wszechobecny kurz. Kurz, który był dosłownie wszędzie i prawie każdego dnia człowiek mimo noszenia maski wychodził z czerwonymi oczami, kaszlem i zatkanym nosem. Po prostu masakra! Do tego nawijały się nieliczne szczury i myszy w obszarach rzadziej odwiedzanych przez ludzi oraz nieprzyzwoicie wysoka temperatura w silosach. Poza tym było pięknie.
Sama praca była ciężka fizycznie oraz intelektualnie, ponieważ  byłem zmuszony do tego, by poza ogarnianiem, co się dzieje dookoła, nastawić myślenie na niemiecki i szprechać tylko po niemiecku. Pierwszy tydzień był bardzo ciężki, ale z biegiem czasu wszystko się układało

do tego stopnia, że język niemiecki stał się dla mnie czymś naturalnym tak jak angielski, a nawet czasami do polskich zdań musiałem wplatać niemieckie słowa, bo po prostu było mi łatwiej znaleźć je w głowie.
Wejście do browaru.
            Wystarczy już o słodowni i niemieckim. Nie można zapomnieć, że byłem w jeszcze jednym bardzo ważnym miejscu, a mianowicie w browarze.
Braxar to niewielki browar o mocy warzelnej ok. 300 litrów. Mający w swojej ofercie jak  na razie 8 piw. Cały browar zajmuje powierzchnię może 45m2. W browarze była cała aparatura warzelna, od kotłów, wirpool, chłodnicę aż po 6 tanków po 10 hektolitrów i jeden 600 litrowy.
            Piwem, do którego osobiście się przyłożyłem, bo uwarzyłem własne 300 litrów, to Brusl Brau, czyli piwo, które mogłoby być trunkiem marcowym albo ewentualnie lagerem.
W sumie trudno określić, czym było. Trzymajmy się natomiast wersji, że był to Marzen, bo tak jest nazywane w interecie. Drugim piwem, które za zgodą głównego browarnika mogłem sam od początku do końca uwarzyć, był typowy pszeniczniak. Co do samych piw wypowiem się w piwnej paczce, tak więc czekajcie.
            Sama praca w browarze, po ciężkiej pracy w słodowni ,była czymś niesamowitym
i relaksującym. Tworzenie czegoś, co się kocha i, co komuś smakuje, to naprawdę bardzo miłe uczucie.
            W sumie pobyt w Niemczech minął mi dość szybko. Z początku myślałem, że ten okres to szmat czasu i, że po prostu umrę z nudów. I na szczęście byłem mile zaskoczony. Zdobyłem wiele cennej wiedzy, nauczyłem się korzystać z niemieckiego, czego do tej pory nie robiłem, zwiedziłem parę pięknych miejsc i browarów. No i poznałem niesamowitych ludzi, których łączyła wspólna pasja, a dzięki nim rozkwitła i we mnie. 

            Na sam koniec dodam, że w przyszłym roku możecie się spodziewać podobnego wpisu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz