czwartek, 19 marca 2015

[0] Z Innej Beczki: Święto Świętego Patryka


Dzień Świętego Patryka




      Oczywiście mowa o dniu Świętego Patryka, odbywającym się każdego roku
17. marca. Jest to irlandzkie święto narodowe, jak i religijne ku czci patrona Irlandii, czyli właśnie Św. Patryka. W ten dzień zwyczajowo ludzie ubierają się na zielono (jest to bowiem symbol trawiastego krajobrazu Irlandii), odbywają się liczne parady, którym przygrywa folkowa muzyka, a wielu ludzi nosi najróżniejsze elementy związane z koniczyną, która jest symbolem Patryka (legenda głosi, że Święty użył tej rośliny, by wytłumaczyć pierwszym chrześcijanom dogmat o Trójcy Świętej). Jest to dzień wolny od pracy, dlatego wielu ludzi spędza czas w słynnych irlandzkich pubach na degustacjach piw oraz whiskey. Co do tego drugiego trunku, to wiąże się z nim pewna legenda, św. Patryk nastraszył karczmarkę, która nie lała whiskey do pełna szklanek. W ten sposób okradała swoich klientów, a za takie oszustwa czeka ja sroga kara – w karczmie zjawią się potwory, które wszystko zniszczą. Kobieta była tak przestraszona, że do końca życia napełniała szklanice po brzegi.

Przyjęło się z kolei, iż 17 marca należy pić zielone piwo. OTÓŻ NIE! Jest to jedynie wymysł amerykanów, którzy postanowili skomercjalizować to święto (jak większość innych rzeczy). Zgodnie z tradycją należy spożywać stouty, portery, a nawet pszeniczniaki lub IPY. Jednak ja zdecydowałem się najpierw spróbować obecnie jedynego zielonego piwa na polskim rynku a potem zdegustować prawdziwe Irlandzkie stouty.
John Doyle przypomina, że Dzień św. Patryka to także czas, w którym dużą rolę odgrywa jedzenie: „Dzień św. Patryka przypada zawsze w Wielkim Poście. Przez te 40 dni je się mniej mięsa, pije mniej alkoholu. Jednak w Dniu św. Patryka ta zasada nie obowiązuje – Irlandię ogarnia zielone szaleństwo – zielone piwo, zielone warzywa, wszechobecne koniczynki. Większość rodzin spotyka się i je wspólnie lunch lub obiad”. Na stołach rządzą wówczas sztandarowe potrawy i nieodłączne składniki irlandzkiej kuchni, często odwołujące się do tradycji, bo spożywane były przed wiekami przez ludność wiejską.
  • Ziemniaki - Przywiezione w XVI wieku zrobiły taką furrorę że są serwowane we wszystkich możliwych formach. 
  • Irish Stew - Ten irlandzki gulasz to wyraz zamiłowania Irlandczyków do mięsa. Przygotowywany jest z duszonej baraniny lub jagnięciny, oczywiście z ziemniakami, z dodatkiem cebuli, czasem też marchewki i pietruszki.
  • Ulster Fry - To irlandzkie śniadanie czasem nazywa się „zawałem na talerzu”. Nie bez powodu! Składa się ono bowiem ze smażonego bekonu, wieprzowych kiełbasek, jaj sadzonych lub jajecznicy, pieczonego pomidora, white pudding lub black pudding (biała lub czarna kaszanka), hash brown, czyli placka ziemniaczanego smażonego na głębokim tłuszczu. Ponadto dodaje się też smażone pieczarki lub placki sodowe. Do picia kawa lub herbata, obowiązkowo z mlekiem. Czy ktoś by sobie życzył takie śniadanie?

   Aloes & Curacao

 Czas na polskie wydanie, irlandzkiego święta w amerykańskim stylu!
ZDROWIE!


   W sumie, jeśli chodzi o wygląd, to piwo jest bezdyskusyjnie zielone,
w dodatku mętne, co sprawia, że naprawdę jesteśmy ciekawi zapachu i smaku tego magicznego wynalazku. Co do piany, to z tym jest już gorzej, bo jest bardzo słaba. Fakt jest: piętrzy się pięknie, ale to za mało. Aromatycznie, niestety, piwo nie powala i nie zaskakuje. Mamy tutaj bardzo lekki chmiel, cytrusy (pomarańcz) i miód, ale aromaty są na tyle delikatne, że na prawdę ciężko wyczuć z samej butelki, a po przelaniu do szkła nic się nie zmienia.  W smaku ... O ZGROZO .... Też nic ; ( No znaczy, coś tam jest, bo i mamy kontakt z jakąś taką niby aloesową nutką, jest tam jakiś kwasek niby, że Curacao. Jedyny smak, który faktycznie jest i jest on wyraźny to miód. Ciekawym motywem, który zmusza do myślenia to finisz smakowania, ponieważ w ustach zostaje przez długi czas nuta kwasowości. Nawiązuje ona do całego curacao, które jest tylko w nazwie. Przez chwilę miałem wrażenie, że w piwie jest jeszcze nuta metaliczna, co by całkiem zniszczyło to piwo, ale chyba mój mózg wyparł ten smak.
   No cóż. Zawiodłem się trochę na tym patrykowskim piwie. Jest w sumie zielone, lekko słodko kwaśne, ale za tym chyba już nic nie idzie. Generalnie nastawiałem się na jakieś uderzające skrajności. Słodkości przeciwko ostrej kwasowatości to obraz, który tworzył się w mojej głowie. Niestety, trzeba było się zadowolić zielonym barwnikiem, aż 1% aloesu, curacao i miodu. Szkoda...

Ocena: 3.25/5

 Guinness


     No i stało się! O ile poprzednie piwo nie było kosmiczne, to pojawiła się nadzieja, że to piwo będzie lepsze i wieczór zostanie uratowany. A tym piwem jest, kojarzone przez wszystkich z Irlandią,. Guinness. 
   Guinness Original jest warzony w klasycznym stylu, który przyniósł browarowi (St. James's Gate Brewery w Dublinie) rozgłos na całym świecie. Do produkcji tego trunku używany jest prażony słód, który nadaje piwu oryginalny smak uzupełniony goryczką z palonego słodu.
    Do degustacji pokusiłem się użyć specjalnego szkła z Browaru Stu Mostów (tu znowu polski akcent) i pomogło to mi znacznie w kosztowaniu reszy piwek.
    Jak widać na zdjęciu piwo jest czarne, nieprzejrzyste (jak to na stouty przystało), a piana beżowa puszysta opada bardzo powolnie i zatrzymuje się na kilku milimetrach aż do końca picia. W zapachu czuć paloność, lekką kawę i, co ciekawe, czarny bez lub wiśnie. Naprawdę czuć było lekkie nuty takowych owoców. O dziwo, w smaku one też były. Była owszem goryczka, przyjemna kawa palona z lekką czekoladką deserową, ale gdzieś tam daleko w tle pojawiały się właśnie te nuty oscylujące pomiędzy czarnym bzem a gorzką wiśnią. Naprawdę bardzo przyjemne zaskoczenie zwłaszcza po tym poprzednim zielonym sikaczu. Etykieta
i kapsel klasa sama w sobie, nic dodać nic ując.
    Podsumowując. Moja pierwsza przygoda z Guinnessem nie była tragiczna. Trochę obawiałem się faktu, że jest to piwo dość komercyjne, ale jednak klasyka się nie zmienia,
i dubliński stout bardzo przypadł mi do smaku. Chętnie do niego wrócę. Polecam miłośnikom goryczy, kawy i stoutów.

PS. Następna recenzja to Guinness z sokiem z czarnej porzeczki. Eliksir według recepty mojej bliskiej znajomej. Jak będzie dobre też napiszę ;)

Ocena: 3.75/5

Too Creamy Stout

   Była Polska, Irlandia, to teraz Stany Zjednoczone. Na degustację poszedł mleczny stout
z browaru Dark Horse "Too Creamy Stout". 
   Na początek powiem, że bardzo zaciekawiła mnie etykieta i kapsel, dlatego też to piwo znalazło się w moim koszyku. Etykieta przedstawia coś, co na pierwszy rzut oka przypominało mi kałamarnicę. Jednak po jej przeanalizowaniu stwierdzam, że nie przypomina mi niczego sensownego. Może wy coś tutaj widzicie?
   Piwo, oczywiście, stoutowo czarne z wiśniowymi przebłyskami pod światło. Piana również lekko beżowa i dość zbita, jednak słabiej niż u Guinnessa. Dużym plusem jest gęstość oraz opalizowanie piwa na ściankach pokala. Bardzo przyjemnie się oglądało jak powolnie po nich spływa. Aromat przypomina przede wszystkim czekoladę -  gorzką i deserową. Do tego dochodzą nuty palonych słodów, palonej kawy i gdzieś tam, na samym końcu żywiczne aromaty chmielowe.  W smaku czuć bardziej paloną, gorzką kawę z dodatkiem czekolady, odwrotnie niż w zapachu. Ciekawym faktem jest kwaskowata puenta rozciągająca się przez cały język (to od laktozy w piwie). Bardzo lubię takie zabiegi, gdy po łyku piwa czujemy przez dłuższy czas aromat pod nosem i w ustach. 
   Amerykańskie piwo również na poziomie i godne udziału w święcie Świętego Patryka.  Niskie wysycenie, wygląd, smak i aromat są bardzo trafnie dopasowane do stylu przewodniego irlandzkiego piwa. Było dobre, ale porównując je z poprzednim, odrobinę słabsze, po mimio opalizacji oraz miłej puenty brakowało mu tego czegoś. Nie mniej jest dobre i godne wypicia.

Ocena: 4/5

 Samuel Smithson Imperial Stout


   Ostatnim stout pochodzi od irlandzkiego sąsiada, czyli z Anglii.  
Jest to imperial stout - piwo o wyższym ekstrakcie oraz procencie. Samuel Smithson to jeden ze starszych i bardziej renomowanych browarów w całej Wielkiej Brytanii. Taka renoma sprawiła, że też musiałem skosztować tego trunku. 
   Na dzień dobry moją uwagę przykuła etykieta. Jest po prostu śliczna, w stylu starych etykiet, czy metryczek na beczkach. Naprawdę cudo. Szkoda tylko, że pod złotą wywijką czaił się złoty golas. No cóż, nie chodzi tu o kapsel.
   Piwo jest czarne, bo to stout (ech to robi się nudne ;P) Plusem jest to, że po pianie, która jest podobna do poprzedników, zostaje piękny dywanik na napoju, a pod koniec układa się
z niego piękny pierścień.
   Aromatycznie piwo już jest super, a co dopiero przy smakowaniu. Mamy tutaj do czynienia głównie z czekoladą. Ale taką naprawdę dobrą, słodką deserową i lekko gorzką. Zapach zbliżony jest do fondue czekoladowego, w którym po jakimś czasie aktywują się lekkie palone aromaty kawy i słodów. Na kończu rysuje nam się wyraźny, lecz nie zbyt intensywny obraz wiśni. Po pierwszym łyku poczułem, że trafiłem na prawdziwą ucztę smaków. Jest tam pyszna czekolada, jest gorzka kawa, jest też lekka wiśnia i jest bardzo przyjemna goryczka, finiszująca doznania. Piwo jest raczej wytrawne, ale naprawdę pyszne. W dodatku cała ta wytrawność doskonale została zharmonizowana słodyczą pochodzącą od czekolad i owoców.
   Generalnie to Stout Imperialny od Samuela Smithsona jest najlepszym piwem dzisiejszego wieczoru. Polecam go każdemu, nawet osobie, która twierdzi, że nie lubi tego gatunku, ponieważ to piwo wpłynie na zmienię jej przekonań.  A do tego jest bardzo dobre. Jest jeden z moich ulubionych stoutów. Nadaje się na każdą okazję. Jest cudowny i bardzo miło zakańcza nasze świętowanie Dnia Świętego Patryka. Mam nadzieję, że moja wersja obchodów przypadła wam do gustu. A już niedługo pojawi się kolejny tekst związany z piwnym warzeniem.

Ocena: 4.5/5

 

A to na miłe zakończenie takiego święta. Czekamy na przyszły rok :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz