wtorek, 17 października 2017

Urodzinowe dobra są dobre!

   Dzisiaj świeczki, jutro znicze... 
Wyjątkowe Święto (bo w końcu, gdyby nie moje narodziny, to kto pisałby Wam takie super recenzje?!) wymaga Wyjątkowego Trunku. Tak się jakoś złożyło, że Browar Profesja z mojego pięknego i rodzinnego Wrocławia postanowił wydać przed tym wyjątkowym dniem, tj. 15 października coś, co Tygryski lubią najbardziej. Oczywiście mowa tutaj o Bartniku, czyli o rasowym Braggocie w iście kolekcjonerskim nakładzie. Dodatkowo wielu piwnych maniaków ogłosiło, że jest to potencjalny sztos, tak więc musimy się przekonać, czy słusznie.





   Kiedy po raz pierwszy trafiłem na piwo w tym stylu (mowa o Piwotekowym 1423 z tego tekstu KLIK), a chwilę później na podobny trunek z browaru Perun, wiedziałem, że ten styl stanie się moim faworytem. Dlatego też staram się bacznie obserwować i wyłapywać wszystkie takie piwa na naszej scenie. Bartnik był chyba oczywistym celem. Problem pojawił się jedynie przy wyborze zestawu, albowiem piwo można było kupić w wersji klasycznej, jak i tej leżakowanej w beczkach po whisky. Oczy i serce najchętniej wzięłyby obie, ale zawartość portfela skutecznie sprowadziła mnie na ziemię. BIIIP i piwo wylądowało już w moim plecaku, by następnie trafić do szkła i ... wiecie sami. 


   Opakowanie, w którym ukrywa się butelka, jest wykonane z solidnego kartonu. Chyba najtwardszego, jaki miałem do tej pory w ręce (oczywiście mowa tutaj o tych, z których robiono kartoniki na piwo). Piękne kolory, praca lakierem oraz cudowna grafika z naburmuszonym krasnalem Bartnikiem. Ten naprawdę mnie oczarował i stworzył dziwne wyobrażenie w mojej głowie, że skoro na zewnątrz tak super wygląda, to w środku też będzie mnóstwo grafik. Jednak wewnątrz ich nie znalazłem. Jednakże kryła się tu bardzo wykwintna butelka. Grube szkło, delikatne rysy, wielki kapsel i minimalistyczna etykieta. Piękna. Nie wytrzymałem i musiałem otworzyć...

To, co się następnie wydarzyło, przeszło moje najśmielsze oczekiwania….

   Jeju, co tu się dzieje. Piwo syknęło, lekko zadymiło i grzecznie powędrowało do szkła. Na szczycie utworzyła się niska piana, która dość szybko zniknęła. Za to tą barwą trunku mógłbym cieszyć oko każdego dnia. Piękny bursztyn z miedzianymi przebłyskami. Naprawdę pięknie. Aromat również okazał się mistrzowski. Potężnie zbudowany bukiet, nad którym trzeba chwilę się zatrzymać, gdyż występuje tu tyle zapachów, że na pierwszy nos ciężko konkretnie coś rozpoznać. Mamy tu porządną dawkę czerwonego wina, miodu pitnego, rodzynek, śliwek, przypraw, kwiatów i karmelu. Całość razem tworzy prawdziwe cudo. Dodatkowo warto wspomnieć, że Bartnik ma aż 14 procent alkoholu, którego w zapachu nic a nic nie czuć. Co ciekawe, w smaku też go nie uświadczymy, przez co profesyjny braggot jest niesamowicie pijalnym silent killerem. Skoro alko nie czuć, to nie wiadomo, kiedy kopie. Zapytacie co w zamian, już mówię: słodycz! Tak, taką porządną słodycz, która nie jest ani ulepkowata, ani nie sztuczna. Mamy tu miód, karmel, rodzynki, czerwone owoce i nuty słodowe. Do tego dochodzi delikatna kontra w postaci przypraw korzennych, a na samym końcu pojawia się wytrawność. Bajeczne doznanie! Przez usta przeszło mi istne tornado smaków, które po prostu sprawiło nieziemską przyjemność. Mamy tu pełnię smaku i niskie wysycenie, co dodatkowo sprawia, że piwo woła do nas "PIJ MNIE!". Za każdym łykiem czułem przyjemność, euforię oraz stopniowe rozgrzewanie. 


   Chyba po wyżej przedstawionym opisie nie muszę Wam już mówić, co myślę o tym piwie... Jest po prostu GE NIAL NE i długo nie piłem takiego cudeńka. Czy jest sztosem? Hymmm... Dla mnie bez wątpienia tak! Bardzo gorąco polecam upolować, jeśli macie jeszcze taką możliwość, bo Bartnik idealnie się sprawdzi na coraz dłuższe i zimniejsze wieczory!

Ocena 5/5

2 komentarze: