poniedziałek, 5 grudnia 2016

#1: Browar Kapsloland - Charizard czyli pierwsza konfrontacja z warzeniem.

   Jak pewnie widzicie po tytule, dzisiaj szykuję dla Was coś ekstra. W dodatku ta niespodzianka będzie rozpoczynała nową serię poświęconą głównie moim zmaganiom z warzeniem piwa i tematyce, która się z tym łączy.
   Cały dział miał powstać już dość dawno temu, bo razem z moim pierwszym trunkiem. Z biegiem czasu doszedłem do wniosku, że to nie najlepszy pomysł. Dlaczego? Po prostu. Pierwsze piwo było pierwsze, no i nie było się czym chwalić. Było dobre, szybko się rozeszło i ludzie je chwalili, jednak czułem, że robienie go z dwóch puszek ekstraktu ciemnego i dosypanie szczypty chmielu do gotowania to nie ta bajka.

 

    Dlatego, od razu po powrocie z pracy w Niemczech (tu o tym pisałem), postanowiłem zabrać się na poważnie z robieniem piwa w domu. Skoro dałem radę warzyć 10 hekto w ciągu dwóch dni w Braxarku, to nie dałbym rady zrobić 20 litrów w domu? 
   Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Wówczas powstał Charizard!
   Wszystko zaczęło się od tego, że myślałem z Dagą o super pomysłach na piwo i o różnych chmielach. Gadaliśmy, gadaliśmy i doszliśmy do wniosku, że oboje bardzo lubimy chmiele z Nowej Zelandii. Tak znaleźliśmy pierwszy punkt zaczepny. Główkując dalej uznałem, że będę się starał warzyć swoje piwo przemiennie. Mam tu na myśli magiczny ład: raz ciemne (stout czy porter), raz nieciemne (wszystko, co nie jest czarne jak smoła). Kolej rzeczy wskazywała na coś jaśniejszego. Zastanawiając się nad tym co wybrać, postanowiliśmy stworzyć to, co każdy szanujący się browar ma w swojej ofercie. Była to IPA. Koniec końców usiadłem do pisania receptury. Wiem, że jako początkujący piwowar nie powinienem się tak bawić, ale kto nie próbuje, ten nie żałuje. 
   Tworząc cały przepis musiałem uwzględnić parę aspektów. Po pierwsze, musiałem przygotować je tak aby mi smakowało, a po drugie, żebym mógł dać je rodzinie czy znajomym. Problem w drugim punkcie polegał na tym, że większość osób w moich kręgach nie przepada za pieruńsko gorzkimi piwami, które ja traktuję zupełnie normalnie. Stąd owa IPA musiała być doskonale zbilansowana.   
Kontroler jakości chmielu
     A tak prezentuje się receptura:

Słód:
Dust Malz Pale Ale       5 kg
   Dust Malz Karmel 30    0,5kg 
  Płatki owsiane               0,2kg

Chmiele:

Motueka 5g 60min
Orbit 7g 60min

Southern Cross 5g 45min

Motueka 30g 15min
Orbit 13g 15min
Southern Cross 25g 15min

no i na zimno

Motueka 20g 4 dni
Orbit 30g 4 dni

   Zakładałem, że wyjdzie 20 litrów i o dziwo tyle wyszło. Mówię o dziwo, bo byłem święcie przekonany, że powstanie go więcej. Co ciekawe, z zakładanego ekstraktu 16 Plato wyszło mi 16,5. Bardzo miło się zaskoczyłem widząc wydajność mojej warzelni. 
A tak bulgotało w garze
   Piwo było zacierane raczej na słodko. Na początku przetrzymałem je około 10 minut w 64 stopniach. Następnie podniosłem do 68 na 45 minut. Miałem dość duży problem z utrzymaniem temperatury podczas pierwszej przerwy. Mimo iż trwała niecały kwadrans, to musiałem co chwilę podgrzewać gar. Przyznam, że tego się nie spodziewałem. Z kolei druga przerwa zacierała się bez
problemów, a temperatura trzymała się idealnie. Na sam koniec zastosowałem 15-minutowy wygrzew i voila. W czasie wysładzania również nie napotkałem żadnych przeciwności. Przelałem młóto jakieś 3-4 razy wodą, która miała około 80 stopni. Potem już tylko gotowanko. Tutaj też wszystko szło idealnie, aż do ostatnich 10 minut, kiedy moja uwaga przestała się skupiać nie na piwie, a zaczęła na powolnym sprzątaniu bałaganu. No i to był błąd. Otóż wspaniały Charizard zapragnął w ostatniej chwili zwiać mi z gara i zalał połowę kuchni. No nic, czasem tak bywa. Szybkie wycieranie kuchenki indukcyjnej (tak, warzę na indukcji), mycie lepkiej podłogi i koniec. Piwo przelane i napowietrzone w fermentorze wybiera się do garażu na noc. Niestety mój zacny browar nie dorobił się jeszcze ciekawej chłodnicy. Mam nadzieję, że podczas nadchodzących świąt to się zmieni!
Następnego dnia (11 listopada) super patriotyczne drożdże US-05 ruszyły po 5 godzinach od ich zadania. Jeden z większych szoków jakie przeżyłem, bo tak szybko zabrały się do pracy. Tym małym cudownym istotkom udało się wypracować około 6,5% alkoholu i zjeść cukier z 16,5 do 5 stopni. Po 8 dniach od startu moje piwne dziecko trafiło na cichą, gdzie zostało doprawione chmielami i po kolejnym tygodniu znajdowało się już w butelkach. Po umyciu i przelaniu dodałem odpowiednią ilość czystej glukozy, żeby drożdże mogły stworzyć trochę gazu.
Efekt końcowy
   Teraz o samym piwie. Od razu przyznam, że jestem z niego bardzo zadowolony. Przewidywałem wszystkie scenariusze. Od zepsucia, aż do braku piany itp. Podczas warzenia, tak jak pisałem, nie natrafiłem na żadną przeszkodę. Bardzo sprawnie fermentowało. Jedyne na co muszę zwrócić uwagę podczas następnego chmielenia na zimno, to sposób zadania szyszek. Teraz dodałem granulat rozsypując go po powierzchni i to był błąd, ponieważ utworzyła się warstwa, która skutecznie zmętniła piwo. Spowodowało to, że musiałem dodatkowo klarować piwo z chmielin za pomocą rajstop.
   Podsumowując. Wyszło smaczne, z ciekawą wyraźną goryczką, która szybko znika łagodzona
przez słodkawość i kremowość. Aromatycznie mamy kontakt z kwiatami, owocami tropikalnymi i białymi winogronami. Gdzieś tam w tle dochodzi jeszcze delikatny miód, co jest kolejną nauczką, że trzeba dawać mniej karmelowego słodu. Tutaj chylę również czoła przed Bartkiem L. za pomoc we wszystkich nurtujących mnie pytaniach dotyczących warzenia oraz za mały prezent na początek swojej porządnej przygody z robieniem piwa. Obiecuję, że niespodzianką dobrze się zaopiekuję!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz